Kocie opowieści. Farro – historia pewnej miłości…
Urodziłem się późną wiosną, jako dziecko dzikiej kotki… Beztroskie to były czasy – mama dbała, karmiła, a my z braćmi poznawaliśmy świat i uczyliśmy się odróżniać przyjaciół od wrogów. I nagla pojawił się On. Człowiek. Wróg. Zabrał nas od mamy i przywiózł do dziwnego miejsca – pełnego krat, klatek i innych kotów. Tak trafiłem do schroniska.
Byłem mały, bałem się – ale syczałem, drapałem i gryzłem z całych sił. W końcu zrozumieli, że mają mnie nie dotykać. Dali mi spokój.
Mijały tygodnie, miesiące, nastała pełnia lata – a ja rosłem. Powoli przyzwyczajałem się do tego miejsca – nawet nie było takie złe. Było ciepło, sucho, były miękkie poduchy do spania i budki do schowania się, była zawsze pełna jedzenia miska. Było dużo zabawek i masa kumpli do wariowania. Czasem przychodził też człowiek. Jesienią zaczęło ich przychodzić więcej. Nie chciałem się z nimi spoufalać, ale byłem ich ciekawy – zacząłem ich obserwować z daleka.
Raz w tygodniu przychodziła taka jedna… Siadała w kącie, gapiła się na mnie i do mnie gadała. Czasem przynosiła zabawki, czasem kurczaka i myślała, że mnie przekupi. Naiwna. Ja nie pies, żebym z ręki jadł, ja jestem dziki KOT. Zawsze miała taki aparat, co się rusza. Mówiła coś o domu, ogłoszeniach i zdjęciach. I o tym, że wcale nie jestem dziki tylko jeszcze o tym nie wiem. Nawet ją polubiłem i pozwalałem, by się ze mną czasem bawiła. Byle bez dotykania…
Pewnie bym się z nią zaprzyjaźnił, ale wtedy stało się coś strasznego – przyszedł ktoś obcy, złapał mnie i wywiózł. Mówił coś, że to dom. Koszmarnie było. Schowałem się pod łóżko, ale mnie stamtąd ciągle wyciągali. Ciągle ganiali, łapali, chcieli dotykać. Byłem przerażony. Znów gryzłem i drapałem i sikałem wszędzie. Po tygodniu odwieźli mnie z powrotem. Wróciłem. Co za ulga. Ale ludziom przestałem już wierzyć. Nawet na tą od aparatu patrzyłem nieufnie.
Któregoś dnia przyszła z inną – dużo do niej mówiła i nazywała ją Marta. Złapały mnie i wsadziły do torby. Kolejny koszmar, pomyślałem, ludzie są jednak beznadziejni.
Ale… ten dom był inny… Wyszedłem i nikt mnie nie ganiał. Nikt nie wyciągał spod łóżka, nikt nie zwracał na mnie uwagi, nic ode mnie nie chciał… Ciekawe… Robiłem, co chciałem, była miska z jedzeniem i zabawki. I masa nowych fajnych rzeczy… np. taki parapet z widokiem na podwórko…
Była tam też Sara – kilkuletnia kotka – ona mi opowiadała o tym domu i o Marcie… Że jest spoko i fajnie…
Pomyślałem – może warto spróbować? Powoli, ostrożnie, początkowo na dystans zacząłem się zbliżać. Trochę trwało nim dałem się pogłąskać. A kiedy to się już stało – zgłupiałem… To było miłe! Nawet bardzo miłe…
Niedługo skończę 2 lata. Tutaj mieszkam już od roku. Zaufałem. I pokochałem ludzi. Mam super dom i cudownego człowieka obok siebie. Mam też Sarę. Jestem szczęśliwy.
Któregoś dnia przyszła Ona – ta od aparatu. Znów przyniosła zabawki i smakołyki. Pomyślałem, że trzeba podziękować. Wskoczyłem jej na kolana, poprzytulałem się i pozwoliłem głaskać. A Ona się popłakała.
Dziwni są jednak trochę ci ludzie…